Björk

Björk Guðmundsdóttir

8,2
2 761 ocen gry aktorskiej
powrót do forum osoby Björk

Jakies siedem miesiecy temu ktos tam mi zostawil na blogu pytanko czy i jak podoba mi sie nowy, odlotowy album naszej islandzkiej pieknosci, bogini sexu i ambitnego porno, bjerk, a zatem odpowiadam: ten album jest o dupe rozczasc! Smetny, mialki, jalowy, nagrany bez grama wyobrazni; najbardziej odtworczo-przetworczy album w dziejach, ze tak powiem, tej wspanialej piosenkarki z kraju wulkanicznych lodowcow.

Jak jest popowo, to jest za banalnie - vide wszystkie kawalki z maestro timbo bimbo vel bimbalandem czy bedacy juz obiektem kultu wonderlust - brak tu podstawowego skladnika: fajnych melodii, dzwiekow, itd, itp.. Widac ze sie starali, ze sie silili na jakies wpadajace w ucho pioseneczki i wokale, jednakze nici z tego wyszly. Jak natomiast jest "ambitnie", to jest przerazajaco pretensjonalnie, nudno, monotonnie i odtworczo. Podbieranie patternow ze swietnego DR9, czy liryk ze /swietnego/ stalkera potwierdza jedynie moje zdanie, ze tworzeniu tego albumu towarzyszyl wszechogarniajacy brak weny i pomyslow. Potwierdzeniem jest rowniez podejscie timbalanda, ktory "nie mial nawet czasu zobaczyc sie z bjork" - po prostu zostawil jej swoje niedojeb.. bity i poszedl produkowac sie dla kogos innego.

Broni sie jedynie The Dull Flame of Desire i prosty, spontaniczny Declare independence. W pierwszym Antony spiewa o niebo lepiej od Bjork - nie sadzilem ze kolo bedzie w stanie urzec mnie swoim konwulsyjnym, wibrujacym glosem - a tu taka mila niespodzianka! DI tez jest fajne, przede wszystkim dlatego, ze jest spontaniczne i pelne emocji, ktorej ostatnio bjork ewidentnie brak.

Ogolem oceniam album na 5/10, czyli lipa z miodem.

nara!

rafau

Zgadzam się w zupełności;]
Pozdrawiam;*

Scarlett_20

Dodam tyleczko, ze po kolejnym przesluchaniu albumu spodobal mi sie utwor pneumonia. W sumie uwazam ten kawalek za najlepszy z calej plyty. Jesli chodzi o reszte, to utwierdzilem sie jedynie w swoich /powyzszych/ przekonaniach.

czolem kluski z makaronem

użytkownik usunięty
rafau

Rzeczywiście, Volta to chyba najsłabszy album Bjork.
Najlepsze jak dla mnie to Debut'y z 1993 i Vespertine z 2001.

rafau

A mi się bardzo podoba. Chociaż genialnemu tryptykowi Homogenic-Vespertine-Medulla nie dorównuje.

vene

Obejrzalem koncerty (z coachelli i glastonbury) i powiem wam panocki, ze na zywo to nieco lepiej brzmi. Czasami nawet duzo lepiej. Bjork jest zawsze lepsiejsza na zywo, nie ma co! Najbardziej podoba mi sie jednak oceania w wykonaniu trabkowym - zajeb..za!! Nieco irytujacy jest ten churek trebaczek (chodzi o zachowanie na scenie - drobne szczegoly, ale jednak!), ale i tak poszedl bym na koncert. Ba! Jasne ze bym poszedl. W koncu to bjork, a ja darze bjork chora miloscia ;>

rafau

Mi sie album podoba choc nie jest najlepszy w karierze Bjork.
Ale jest bardzo dobry np takie Declare Independence... ( i inne utwory...)...

vulthoom

Muszę przyznać jako długoletni fan, że kierunek jaki obierała Bjork albumami Homogenic, Vespertine, Medulla bardzo we mnie trafiał. Majstersztyki pod każdym względem. Dzieła pod każdym względem! To co jednak Bjork zaproponowała albumami DR9 oraz Volta przyprawiło mnie o zdumienie. Czy pozytywne? Hmmm... No cóż... Przyznaję, że oczekując na Voltę miałem wielorakie obawy. Z jednej strony miałem świadomość, że Bjork zmierza w stronę awangardy, którą coraz mniej osób rozumie, z drugiej jednak strony zapowiedź obecności (o zgrozo..) Timbalanda dawało nadzieję, że Bjork nagra wesołą płytę w stylu pop według Bjork - to co pamiętamy z Debut. Poszła jednak w stronę awangardy? Timbalanda tam jak na lekarstwo. I super! Ale połowa płyty jest nijaka. Brak jest pięknych melodii. Bjork zawsze była trudna. Ale z tych wszelkich zawiłości zawsze wyłoniały się piękne melodie w jeszcze lepszych aranżacjach. Tutaj nie ma ani jednego ani drugiego. Przyznaję uwielbiam "Earth Intruders" oraz "Wanderlust". Plus za "Innocence", "Hope" i "Declare Independence". Pozostałe utwory pozostawiam. Nie umiem przez nie przebrnąć. Według mnie są przypadkowym zbiorem dźwięków. Bez pomysłu. Nie wiem co się stało. Bjork nie sparwia wrażenia że jest z tej płyty niezadowolona. Ja wiem, że nie wypuściłaby tej plyty gdyby nie była jej pewna dlatego ja ciągle mam nadzieję, że dotrę do "klucza" do jej zrozumienia. Na razie muszę przyznać, że nie zawodzą starzy znajomi. Remiksy zrobione przez Bjork i Herberta do "Wanderlust" i "Declare Independence" to arcydzieła! Liczę na to, że Bjork i Matthew nagrają razem płytę od A do Z. Myślę, że to będzie tak dobre posunięcie jak podjęcie współpracy z Markiem Bellem.
Volta broni się w połowie. To za mało. Zbyt wiele osób tak uważa, abym łudził się, że jednak to ja się mylę...

Kamyczek

No i obudziłeś we mnie druhu, ducha recenzenta, a ostrzegam - upiór to okropny! ;-)))

Tak więc DR9 w porównaniu do Volty było moim zdaniem rewelacyjne. W zasadzie uwielbiam wszystkie utwory z tej płyty - są tak proste, a zarazem tak magiczne - geniusz! Jedynie przez Holographic entrypoint ciężko jest przebrnąć, oj ciężko, choć podczas oglądania filmu utwór jak na mój zdezelowany mózg jest w miarę przyswajalny. A z Volty, jak już pisałem, cenię jedynie Pneumonie. Dawno nie słyszałem tak minorowego (trudne słowo), a zarazem tak elektryzującego utworu wokalnego. Nie jest to może jeszcze dzieło na miarę "An Echo, A Stain", ale i tak włosy mi się jeżą na plecach za każdym razem, kiedy go odsłuchuje! W Earth Intruders Bjork też pięknie śpiewa, aczkolwiek kawałek jako całość wypada dość przeciętnie - za wielka jest ta cała lawina dźwięków, z których każdy jakby zapowiada coś innego, a w efekcie końcowym nic konkretnego się z nich nie wyłania, oprócz lawinowego gruzu osłoniętego tumanami krztuszącego kurzu - coś jak cała twórczość Matthew Herberta właśnie, za którym przyznam szczerze - nie szaleję... Wanderlust natomiast urzekło mnie tylko przy pierwszym odsłuchaniu - potem niespodziewanie czar po prostu prysnął, jak bańka, którą wczoraj wydałem na naprawę roweru. Jak dla mnie utwór jest zbyt banalny w swej warstwie melodycznej, a godna uwagi jest jedynie partia rytmiczna. Brzmi ona bardzo mechanicznie, ale zarazem sprawia wrażenie skrywania pod swoją niby bezduszną automatyką obecności czegoś więcej, jakiegoś świadomego i niezrozumiałego bytu (łuuuuu... ;->). Chciało by się wręcz rzec "ghost in the shell"! Taaak... Wanderlust ma niewątpliwie najciekawszy bit z całej płyty, który mocno stymuluje wyobraźnię słuchacza. Od razu przypominają mi się wulkaniczne uderzenia z Homogenic, choć te były nieco bardziej zawoalowane i mimo swej ogromnej mocy - trafiały w nas subtelnie, z pewną dozą inteligencji, tym czasem te z Wanderlust mają już w sobie niestety nieco więcej z estetyki kawy na ławę i są bardziej toporne.

Bjork niepotrzebnie też zabrała się za tak oczywiste rozwijanie wątków z DR9. Nie wiem, czy zrobiła to dlatego, że DR9 tak jej się spodobało, czy też poczuła, że nie wykorzystała jeszcze w pełni tego tematu muzycznego. Babka dała już dobitnie znać, że uwielbia polifonie, skomplikowane faktury muzyczne, łączenie ze sobą w jedną całość elementów zupełnie od siebie niezależnych. Nigdy nie nagrała płyty tylko z chórem (medulla to na pewno nie płyta "tylko z chórem"), czy tylko z czarnymi bębniarzami vel Konono namber łan - choć nie twierdzę, że to by nie brzmiało rewelacyjnie! Wyobraźcie sobie Bjork radośnie podśpiewującą do rytmicznych, zniekształconych przez amplifiery uderzeń we wszystko, co posiada jakikolwiek potencjał rezonansowy... Wiele zresztą takich pozapłytowych przedsięwzięć Bjork już podejmowała i wychodziło to co najmniej nieźle. No, ale za bardzo się rozmarzyłem - a zatem wyjątkiem od tej polifonii jest właśnie DR9, album bardzo monofoniczny i surowy, gdzie wszystkie utwory mogły się w pewnym momencie zacząć jawić w szalonej głowie Bjork jako pojedyncze elementy wołające o złożenie z nich czegoś konkretnego, i że jakby je wszystkie ze sobą wzięła i posklejała, to dopiero wtedy była by szczęśliwa ;-) I w pewnym sensie jej się to udało. Volta to takie DR9 pozszywane z obłędem w oczach przez Bjork, z domieszką muzyki dla hołoty (hipes-hopes) i lekkiego przerostu ambicji nad, jak by nie patrzeć, dobrowolnie dobranymi środkami wyrazu. Mimo to płyta nie jest przynajmniej eklektyczna. Kolorystyka następujących po sobie utworów jest dość konsekwentna i spójna, choć oczywiście - przez większość czasu dosyć mdława. Mimo iż są przeskoki w nastrojach i tempie, wszystko koniec końców nie sprawia wrażenia suity poskładanej na słowo honoru, tak, jak to było chociażby w przypadku Post, gdzie nie ma znaczenia, czy płyty słucha się od końca, od środka, czy też może włączy się shuffle, wszak przejawów jakiejkolwiek kompozycji pod kątem zestawienia ze sobą kawałków album ten nie wykazuje ;-))

Tak więc - ogólnie jej nie wyszło, nie oszukujmy się. Melodie w większości wypadków są dość nudne, mniej tutaj twórczej awangardy, a więcej zwykłego, monotonnego smęcenia. Przebrnąć przez całą płytę, o ile nie robi się wówczas kotletów schabowych, tudzież nie czyta się porannej gazety, jest niezwykle trudno, a cała ta ciężka przeprawa przez gąszcz przerostu ambicji nad treścią lub na odwrót nie prowadzi do niczego więcej, jak tylko do ulgi, że to już koniec i że można sobie puścić po raz kolejny Vespertine, której słucha się z zapartym tchem od pierwszego, do ostatniego tonu zapisanego na poliwęglanowej płycie CD ;-)

Mimo wszystko czekam z wywalonym jęzorem na to co przyniesie kolejny album Bjórk. Wierzę, że będzie zupełnie inny niż wszystko to, co do tej pory nagrała i zarazem równie zniewalający jak Vespertine czy Medulla. Zawiódł bym się jednak, gdyby całość miał wyprodukować wspomniany Matthew Herbert. Gość ma co prawda dobre pomysły, ale jakoś nigdy ich nie starcza na całą płytę. Każdy jego longplay i każdą kolaborację przesłuchiwałem na bardzo rozdrobnione raty. Po prostu zbyt szybko mnie to jego brzdękanie i pogwizdywanie usypia. Facet chyba za bardzo upaja się samym faktem, że potrafi wydobyć melodie w niekonwencjonalny sposób, tym czasem to jeszcze nie wystarcza, żeby utrzymać słuchacza przy swojej twórczości przez co najmniej kilkadziesiąt minut, chyba, że jest się fanatykiem brzdękania i pogwizdywania... No, ale to tylko taki wtręt ;-)

Dziękuję za uwagę.

PS Rafau to ja! ;-)

Rafal_38

Już Cię lubię! :) Fajnie się to czytało!
Mimo bolących mięśni wokół kręgów szyjnych krótko ustosunkuję się do długiej wypowiedzi...
Zgadzam się z Tobą. Rzeczywiście, można mnie było tak zrozumieć, że stawiam DR9 na szali pewnego nieporozumienia jak Voltę. Tak nie jest. DR9 uświadomiło mi jednoznacznie, że Bjork już nigdy nie będzie przystępna dla zwykłego słuchacza Zetki nawet w najmniejszym fragmencie. Nie oszukujmy się, ta niby nieprzystępna Medulla ma kilka niemal radiowych kawałków. DR9 już nie.
Nie chcę już zastanawiać się dlaczego Bjork popełniła Voltę. Brzmi to jak brzmi. Stoi na pułce. Ot wszystko. Boże Ojcze, chroń ją tylko przed Timbalandem. Chociaż właśnie to jest w tym wszystkim najlepsze, że Bjork nikomu nie pozwala przekraczać pewnej granicy za którym leży jej własna muzyczna wizja. Bóg mi świadkiem, że gdybym usłyszał Tibalanda z tymi swoimi wstawkami wokalnymi (We are the earth intruders FREAKY FREAKY) to własnoręcznie umieściłbym dynamit pod jej rodzinnym domem na Islandii w ramach pokazania wszechogarniającego oburzenia...
Myślę, że z Herbertem jest podobnie. Też mam te same odczucia co do całościowego wydźwięku jego solowych produktów. Nie mniej jednak to Bjork jest producentem całości a oni tylko wspierają mniej lub bardziej.
Wyrzuciłem to z siebie. Lżej mi na sercu, Uff...
Pozdrawiam! :)

Kamyczek

Oczywiście. DR9 to dla Bjork chyba pierwsze od czasów KUKL całkowite poddanie się własnym instynktom, że się tak wyrażę, muzycznym. Co prawda Matthew Barney też maczał w tej produkcji swoje palce, i, że się tak znowu wyrażę, nie wiadomo co jeszcze! Ale nie sądzę, ażeby skuł przy tym ręce Bjork kajdanami (metaforycznymi, rzecz jasna!) ;-) Mówiąc po ludzku - album niezależny. A czy awangardowy? Cóż, w pewnym sensie też... Na pewno jest to album z mnóstwem odniesień do nieznanych wcześniej przeciętnemu homo-sapiens kultur i społeczeństw zamieszkujących naszą marniejącą planetę. Użyto tam też wielu skądinąd osobliwych instrumentów. Na słowo "pipa" wszak większość ludzików z krajów słowiańskich reaguje jednoznacznie. Tym czasem istnieje również taka pipa, która wydaje z siebie piękne, harmoniczne dźwięki i na tej właśnie pipie pogrywa nam jedna pani na albumie DR9! Oczywiście ciężko nie powstrzymać się od zabawnych myśli - mi samemu nasuwają się takie parafrazy polskich aforyzmów, jak chociażby "nie ma takiej pipy, na której nie umiał bym zagrać", ale nie będę tutaj ich wypisywał, bo mnie kurna zakneblują! ;-))

No... A jakby Timbo-Bimbo krzyknął w którymś momencie na Volcie swoje "FREAKY FREAKY", to zapewne złamał bym sobie mój 22 calowy monitor LCD na głowie i poprzysiągł zemstę. Na szczęście aż tak źle nie było. Dna są po to, ażeby się od nich odbijać. Zamieszkują je również niektóre gatunki ryb, ale te, jak wiadomo - głosu nie mają. ;-) Bjork natomiast przy swoim DR9 chyba tak kicała z podniecenia, że uderzyła głową w sufit no i zobaczyła gwiazdy pokroju Bimbalanda i nagrała z nimi płytę... Mam jednakże nadzieję, że ten wstrząs mózgu już jej minął i że powróci do tego, co rozpoczęła płytą Vespertine, a poniękąd też i Homogenic.

Jest też inna przyczyna wydania albumu wraz z hip-hopowo brzmiącymi nazwiskami. Nosi ona imię "Euro" (przechrzczone z Dolara). Bjork chce więcej szmalu, nie wiadomo co planuje. Tom Cruise buduje schron przeciwatomowy. Co chce sobie zbudować Bjerk - czort jeden wi! ;-)))

pozdro

PS też cię koffam ;-)))

użytkownik usunięty
rafau

Rzeczywiście, ostatni album Björk na tle jej wcześniejszych dzieł wypada dosyć słabo. Za dużo w nim polityki, za mało uczuć - tak jak to było np. w Homogenic czy mojej ulubionej Medulli :)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones