Barney bardzo mnie rozczarował swoim najnowszym dziełem. Przesadził zdecydowanie z długoscią. Gdyby zmieścił to w 45 minutach, bo na tyle mniej więcej wystarczyły jego pomysły, przy naprawdę niezłej muzyce wyszłoby coś na miarę talentu tego pana. Niestety w trakcie seansu momentami dosłownie przysypiałem. Zawsze fascynowała mnie abstrakcyjna i chora wyobraźnia Barneya, niestety w tym przypadku wyraźnie brakowało mu pomysłów, poza oczywiście totalnie przegięta sceną z nożami i ludzkim ciałem w roli głównej. Czyżby Bjork miała na niego taki wpływ jak Madonna na Guy'a Ritchiego? Szkoda, bo bardzo lubię chore, tłuszczowo-dziwaczne zabawy Barneya. Tutaj smalcu (a raczej wielorybiego sadła czy tranu) też jest pod dostatkiem, ale mało co z tego wynika. Oczywiście hermetyczna symbolika mogła do mnie nie przemówić, bo po prostu wielu rzeczy nie miałem szans rozszyfrować, ale to niestety nie to panie Barney.