Mega widowiskowe, absolutnie niecodzienne doświadczenie. Myślę, że nawet osoba nie znające jej
muzyki była by pod wielkim wrażeniem.
Widziałem to wczoraj. Pierwszy raz poszedłem do kina na koncert i cieszę się, że trafiło na Bjork. Uwielbiam ją odkąd nagrała "Debut". Również uważam, że osoby, które nie znają jej twórczości muzycznej zbyt dobrze mogą obejrzeć koncert na pewno z płyty. Nie ukrywam, że jej muzykę trzeba lubić żeby wysiedzieć w kinie ponad 90 minut, niektóre utwory mogą być trudniejsze dla niektórych osób rzadziej słuchających szamankę z Islandii.
To połączenie koncertu z widowiskiem przyrodniczym, muzyki dla fanów z przesłaniem do wszystkich ludzi na temat różnorodności przyrody, dźwięków instrumentów i chóru (kilkunastu kobiet z Islandii!) z dźwiękami przyrody, pokaz różnorodności świata, w którym wszyscy żyjemy - od niewidzialnego DNA i krwinek po Księżyc. Bardzo podobało mi się pomysł wykorzystany w utworze "Moon" dźwięk zsynchronizowany z księżycem, który od pełni zmienia się w nów, rewelacyjny popis chóru przypominający narastające ciśnienie w wulkanie, który po chwili wybucha i na ekranach widać gorącą lawę spływającą do zburzonego oceanu, niesamowite bardzo elektroniczne dźwięki w utworze "Crystalline" z pokazem chromosomów i wiele więcej.
Do tego kunszt Bjork i jej zespołu, który na potrzeby koncertu wykorzystuje specjalnie wykorzystane instrumenty. Ze starszych utworów świetne "Hidden Place" i "Isobel". Zabrakło mi trochę komentarzy Bjork, która dopiero pod koniec koncertu przedstawia swój zespół oraz informuję, że to ostatni koncert kończący 2 letnią trasę.
Polecam do wielokrotnego oglądania i słuchania.
ja mam mieszane uczucia. po pierwsze nie jestem przekonany, czy takie koncerty powinno się oglądać w kinach, skoro w większości polskich kin nagłośnienie pozostawia wiele do życzenia. wielu dźwięków, zwłaszcza z dolnych rejestrów w kinie nie było słychać albo były tragicznie stłumione. a po drugie, mam zastrzeżenia co do strony wizualno-estetycznej. co prawda podobały mi się ujęcia niczym z koncertów legend muzyki z lat 70-tych, ale pojawiające się co chwilę elementy filmowe (chodzi mi o te przyrodniczo-naukowe wstawki) były bardzo kiepskiej jakości pod względem technicznym, zupełnie jakby jakiś amator nieudolnie powklejał materiały filmowe zgrane z leciwych kaset video. aspekt wizualny wywołuje więc wrażenie jakiejś nieudolności reżysera.
Jeśli chodzi o te naukowe wstawki to faktycznie troszkę amatorsko to wyglądało, ale z resztą to koncert a nie wykład. Natomiast perfekcyjne były te wizualizacje podczas piosenek (np. błyskawice w "thunderbolt" i rosnące kryształy w rytm "crystalline").
Najlepszym utworem spoza płyty był chyba "Possibly maybe", bo wprowadziła teslę.